środa, 28 stycznia 2015

Spotykamy grupę z Polski, na koniach

Suszymy wyprane rzeczy, ja przewiesiłam na kijkach koszulki, oparłam na dwóch kamieniach i jest suszarnia. Teraz czas na odpoczynek. Jest dosyć ciepło.


  Wojtek rozstawia szybkowarek, będzie gorąca woda na różne zupki, herbatki. Wcinam kabanosy, to już moje ostatnie.Wzięłam trochę za mało jedzenia do przekąszania podczas marszu. Oczywiście mam niezawodne batony musli i na czarną godzinę żel energetyzujący, dodający sił, który okazuje się takim pysznym słodziutkim dżemikiem jabłkowym. Ale mimo, że za mięsem nie przepadam, coś takiego by się zjadło. Takie tam marudzenie. Jest dobrze.



Po tzw. obiedzie oczom naszym ukazała się grupa na koniach. Gdy podjechali bliżej, przywitali się po angielsku, ale ... okazali się turystami z Polski. Jedna z pań, jadąca z przodu, to żona właściciela krakowskiej firmy, organizującej takie wyprawy. Chwilkę porozmawialiśmy i jeźdźcy odjechali.



Za chwilę my też tam pójdziemy, trochę wyżej od rzeki, ale cały czas tą doliną. Tym razem  będziemy szukali miejsca do rozbicia namiotów. Gdy tak patrzyliśmy z oddali na naszych rodaków na koniach, oczyma wyobraźni widzieliśmy te wąskie ścieżki nad urwiskami i kopyta końskie na nich. Ja bym się bała jechać na koniu w górach. Jak człowiek idzie sam, ma możliwośc podeprzeć się kijkami, a tak...Ale koń ma napęd na cztery kopyta.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz