wtorek, 30 czerwca 2015

Pies pasterski i Wojtek

Niektórzy byli pokąpani, niektórzy jeszcze nie, ale noc zapadła już ciemna, a gospodarze zaprosili na kolację. Następnego dnia mieliśmy się rozstac. Wojtek i Piotrek mieli dalej wędrowac przez góry i przełęcze.  Pozostali trochę lżej, przez wsie i drogi. Mieliśmy się spotkac pod Kazbekiem.
Kazbek, to jeden z najpiękniejszych i najwyższych szczytów Kaukazu - 5047  m n.p.m, wygasły wulkan, dla Gruzinów Mkinwarcweri, czyli "zamarznięty szczyt". Trzeci w Gruzji i siódmy w Kaukazie. Mieliśmy dotrzec do bazy wypadowej i tam wdrapac się jak tylko można najwyżej, do lodowca. Potem, niestety, progi nie na nasze wyposażenie i czas. Wojtek powiedział, że kiedyś tu jeszcze wróci i zdobędzie ten szczyt. Trzymam za niego kciuki!
Ale wracając do naszego wieczoru...
Kolacja się ciągnęła. Wojtek zjadł i oddalił się do kąpania i spania. Za parę minut wrócił i spokojnie powiedział, że ugryzł go pies. Nikt mu nie uwierzył, ale jak pokazał nogę wszyscy zamarli. Wyglądała tragicznie. Spodnie całe zakrwawione, krew tryskała!

Fot. Pies był przywiązany do budy, a Wojtek przechodząc w nocy, prawie po omacku, nie zwrócił uwagi ani na psa, ani na jego rewir

No i się zaczęło! Gospodarze bardzo się przejęli. Najpierw poszliśmy do domu, takiego starego, drewnianego, do babciulki. Bardzo biednie, ale schludnie, podłoga - klepisko. Tam watą zaczęłam ścierac krew, która płynęła strumieniami i starałam się jakoś ją zatamowac. W międzyczasie, chłopcy próbowali się dowiedziec czy pies był szczepiony, gdzie jest najbliższy szpital i lekarz. Niestety niezbyt dobre wieści. Rozmawialiśmy po angielsku, potem po rosyjsku, ale po pierwsze, gospodyni miała tylko podstawową znajomośc angielskiego, po drugie prawie wcale nie mówiła po rosyjsku. Rano ma przyjśc brat, który mieszka w Rosji i co roku wypoczywa tu, w Girewi, rodzinnej swojej wiosce i mówi po rosyjsku, pomoże porozumiec się z nami. Zaprowadziliśmy Wojtka do domu, do łazienki, gospodarz nie pozwolił umyc tej rany wodą utlenioną, przyniósł szare mydło i tym rana została zdezynfekowana. Zbyszek założył profesjonalny opatrunek i do łóżka.


Fot. Na tarasie naszego hotelu, Wojtek pokazuje nogę, za naszymi plecami góry, w które mieli wyskoczyc Wojtek i Piotr. Teraz mamy inne problemy.

Rano, przy przepysznym śniadaniu, rozmawiamy z bratem gospodyni. Dowiadujemy się, że najbliższy szpital jest ponad 60 km stąd i że, oczywiście, nikt tutaj psów nie szczepi! Nie mamy samochodu, marszrutka akurat dzisiaj nie jedzie. Gospodarze postarali się o wynajęcie samochodu, ale niestety ściągamy go z daleka i będzie za parę godzin. Czekamy...

Fot. Grześ wyszukał w pokoju, w którym spał, prawdziwą, kaukaską czapę! Będzie zabawa!

 Wszyscy po kolei robią sobie zdjęcia w czapie. Jest wesoło! Mimo wszystko :)


Po sesji zdjęciowej przyjeżdża samochód, około 12. Przed nami ponad 60 km do najbliższego szpitala po krętej, szutrowej  drodze. Prędkośc jazdy ok 30-40 km/h. Parę dobrych godzin jazdy. Tradycyjnie samochód ma zbite lusterko i przednią szybę, ale jedzie.

niedziela, 21 czerwca 2015

Kolacja w ...hotelu, Wojtek bohaterem wieczoru.

Zeszliśmy z przełęczy wieczorem, ja na miękkich nogach. Dwie przełęcze (2900m każda, góra dół, góra dół) w ciągu jednego dnia! Droga była długa i monotonna.
Szłam z Grzesiem, a chłopcy przed nami. Dobrze, bo jak doszliśmy, zostaliśmy poczęstowani winem, które udało się chłopakom kupic w pobliskiej wiosce Khakhmati. Niedużo, każdy dostał po łyku, a częstowaliśmy także Polaków, którzy wcześniej podarowali chłopakom arbuzy.

fot. Wejście do Khakmati. Wioska, to kilka zabudowań w dół od drogi, ale pierwsza siedziba ludzka od wielu dni.

Chwila odpoczynku, jakaś zupka na szybkowarku i my z Grzesiem jedziemy samochodem
z ludźmi z Krakowa, szczęśliwie, szukac noclegu, a pozostali idą 6 kilometrów piechotą.


Hotel. Taka prosta nazwa, ale lekko myląca. To raczej jest gospodarstwo agroturystyczne czy schronisko górskie, z kilkoma pokojami, z możliwością spania na materacach, na podłodze. Położone na wzgórzu, wkomponowane w nie zabudowaniami. Każdy ma łożko z czystą pościelą. Można się wykąpac, choc łazienka jest tylko jedna, cieszymy się. Zamówiliśmy też kolację. Jedzenie, to dużo warzyw, pod różnymi postaciami, pietruszka do wszystkiego, którą się je w całości, pogryzając inne warzywa! Odprężenie...

fot. Podwórko naszego hotelu, rano robimy naprędce pranie. Schnie szybko.

Przez kurnik, schodkami z podwórka, wchodziło się na drogę, która wiodła do jeszcze jednego domu. Tam, w wiacie, wśród ziół, gospodarze podawali nam jedzenie. To tam miało miejsce zdarzenie, które pokrzyżowało nasze późniejsze plany. Zaś bohaterem wieczoru został Wojtek.

fot. Za plecami naszych gospodarzy miejsce naszej kolacji, stamtąd w nocy dzwoniłam do mojego męża. Był zdziwiony, że śpię w hotelu, więc wspólnie tłumaczyliśmy mu, jak wygląda ten hotel:)

Pokoje wyglądają bardzo dobrze, jest czysto, schludnie, w łazience woda gorąca, po podgrzaniu w piecu na drewno (sama paliłam). Jest też izba folkloru gruzińskiego. To tutaj kupiłam sparpetki dla moich dziewczynek w piękne wzory i kolory,  z wełny tutejszych owiec. Nie gryzące!

fot. Ksiażki w tym pokoju, napisane po gruzińsku i po rosyjsku. Znaleźlismy książki matematyczne! Czuliśmy się jak w domu!