sobota, 7 lutego 2015

Toast wśród owiec i psów wielkości niedźwiedzia

Namioty rozstawione, gotujemy makaron. Moje zadanie to krojenie kiełbasy do tej potrawy. Mam świetny sposób, podany przez Wojtka, najpierw kiełbasa wzdłuż, potem dopiero na mniejsze kawałki. Grześ się myje w strumieniu. Dookoła nieustająco mamy góry, jesteśmy na dosyć płaskim terenie, ale mocno podmokłym. Miejsca na namiot suche, ale bardzo blisko wody.

fot. Te dwie,  biało - szare  plamy, to skłębione owce. Wśród nich -  psy niedźwiedzie. Widoczny jest też szałas pasterzy.

Zanim tutaj dotarliśmy, musieliśmy przejść przez zagrodę pasterską. To takie ogromne, wydeptane przez owce, pole. Bezpieczeństwa  strzegą ogromne psy. Idę z Piotrem i Grzesiem. Wspólnie ustalamy, że zajdziemy do domostwa pasterzy (jest ich pięciu lub sześciu) i poprosimy o wino i może coś do jedzenia. Panowie, po naradzie, decydują się wysłać mnie (nie widzę przeszkody, nieraz załatwiałam różne sprawy dla grupy np. na Ukrainie) i oczywiście Grzesia, naszego  ministra finansów. Idziemy w miarę raźno. Ale dostrzegamy grozę naszej sytuacji. Sami, na pustym polu, widzimy te psiska. Są coraz bliżej. Człowiek w starciu z takim nie miałby żadnej szansy. Ale są przecież pasterze. To jest dobry hamulec dla nich!


fot. Zdjęcie zrobione następnego dnia, z góry, a więc z bezpiecznej odległości.

Wizyta u pasterzy w ich domostwie. Brak porozumienia, nie znają ani angielskiego - trudno się dziwić, ale też rosyjskiego, co nas trochę zdziwiło. Pytamy o wino, czy mają? Mają, ale niedużo. Pokazują nam resztki na dnie dużego zbiornika. Grześ poszedł po butelkę. Znowu sam przez to pole. Groza! Ja zostałam z pasterzami i drążę temat jedzenia. Używam do tego celu minisłownika Piotra. Panowie nie rozumieją też gruzińskiego, chyba nie umieją czytać. W końcu znajduję słowo puri - chleb. Wymawiam je i ...sukces. Rozumiemy się! Dostajemy dwa placki, całkiem spore. Jesteśmy szcześliwi. Mało potrzeba do szczęścia  w Kaukazie. Butelka wina domowego i dwa chlebki. Pytamy o cenę, ale pasterze nie chcą słyszeć o pieniądzach. To od nich dary. Taka w Gruzji jest gościnność! Pytają tylko, czy nie mamy jakiegoś zegarka przypadkiem do oddania. Mamy, tzn. Maciek ma. Ma też wielkie serce i następnego dnia oddaje chłopakom swój zegarek. Niech im służy tutaj, w wielkich górach Kaukazu.

fot. Cała ekipa,Andrzej robi zdjęcie. Wina jak na lekarstwo, ale jest. Kieliszki - menażki, kubki:)
Toast winem, zagryzamy kiełbasą, którą wyjął z plecaka Andrzej. Pychotka babciu mówię Ci.

fot. Za nas, za Atsuntę, za Gruzję. Andrzej z nami, Piotr robi zdjęcie.
A wieczorem niespodzianka. Pasterze sprowadzali przez te góry stada owiec, widok kapitalny. Pomagały im psy pasterskie, wielkie, nawet gigantyczne. Zbyszek i Maciek wyszli ciemną nocą, przed zaśnięciem, przed namiot. Popatrzeć na gwiazdy, na góry. Patrz, jakie mądre te psy, trzymają się stada. Nagle widzą, że bestie te biegną tutaj, błyskawicznie przeskoczyły strumień, a  ich ślepia zaświeciły na zielono, gdy chłopcy użyli latarek czołówek. W nogi, ledwo zdążyli odsunąć zamek w namiocie, wskoczyć doń i zapiąć. Pieski już tam były . Grozą powiało! A pasterze daleko. Ale dały spokój. Ciekawe co spotka nas na drugi dzień? Jak przejdziemy przez pastwisko?