niedziela, 29 marca 2015

Dzwonimy do domu, wielka radość

Dotarliśmy na przełęcz, wysokość około 3200 m.n.p.m. Po tylu dniach zaprawy nie odczuwam zmęczenia. Tym razem idziemy z Grzesiem. Piękne widoki, Grześ kręci filmik, ja też, ale mój się niestety nie zachował. Próbujemy się dodzwonić. Nie jest łatwo, ciągle tracimy zasięg. W końcu udaje mi się dodzwonić do Zbyszka z komórki Piotra. Wszystko jest w porządku, ale jestem taka wzruszona! Tyle dni bez wiadomości. Żyjemy w czasach, kiedy właściwie cały czas mamy kontakt z ludźmi, a tutaj jesteśmy odcięci od świata.


Na przełęczy jest kapitalny widok. Z jednej strony widzimy pasma, którymi przeszliśmy, i które otaczają naszą drogę dookoła. Z drugiej strony mamy kolejne pasma i widzimy daleko, daleko drogę, którą chcemy iść na kolejną przełęcz. Krótko mówiąc, ogrom gór. Są wszędzie! Wojtek i Piotr chcieliby iść dalej granią, ale decydują, że na razie pójdziemy razem w dół. Jest dosyć późno, a droga przed nami daleka. Rozstaniemy się później, mówią. A więc odpoczynku dobiega kres. Zaczynamy ostre schodzenie. 

fot. Te dwa małe, czarne punkty, w środku zdjęcia, to ja i Grześ.

Nasza grupa się rozciąga. Ja i Grześ, który mnie asekuruje, zostajemy w tyle. Chłopaki, jak wiatr, pobiegli do przodu. Trzeba uważać pod nogi, nie ma tutaj regularnej ścieżki. Zaczyna padać deszcz. Spotykamy Gruzinów na konikach. Chcieliby dostać nasze kijki, ale nam są potrzebne do marszu. Innym razem...


Ci Gruzini transportują mąkę i inne potrzebne rzeczy dla pasterzy, których spotkaliśmy pół dnia temu. Tak dostarcza się żywność w niedostępne miejsca w Kaukazie. Panowie mieli bardzo dobre humory, jeden nawet spadł z konia. Nie, chyba nie z wrażenia, że mnie zobaczył :) Rozstaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę. 


W końcu dotarliśmy do początku szerokiej, żwirowej drogi, wyciętej z górze. Umówiliśmy się, że chłopcy pójdą pierwsi, a ja z Grzesiem, w moim tempie, spokojnie z tyłu, licząc na podwiezienie samochodem. To dobry pomysł! Odpoczywamy krótko, chłopaki już wycięli w górę.

niedziela, 22 marca 2015

Przed nami dwie przełęcze i ostatni dzień razem.

Biegniemy przez pastwisko pełne owiec, ja ledwo nadążam za chłopakami. Z przodu idzie pasterz, ale trzeba biec, psy pasterskie wyglądają groźnie! Staram się maksymalnie wydłużyć krok, niestety nie udaje się. Proszę, żeby chłopcy zwolnili,  ale oni mnie nie słyszą. Oczywiście myślę o tych pieskach, przecież się nie boję. Lubię psy, mam dwa w domu: sznaucera średniego Hipka i wilczaka  Olisia. To jednak nie to samo. Te z bliska wyglądają jak pomieszanie wilka i niedźwiedzia. Zaciskam zęby, brakuje mi tchu, ale idę!


 Doszłam do podstawy góry i bez odpoczynku zaczynam się wspinać. Wojtek i Grześ mnie poganiają, oby stąd dalej i szybciej odejść. Reszta chłopców już jest wysoko. I my wspinamy się coraz wyżej.. Robi się zimniej i ... piękniej. W dole zostaje dolina, rzeka, pasterze, psy, owce...


Na tej wysokości możemy już bezpiecznie odpocząć wszyscy razem i podelektować się widokiem. Kaukaz Wielki, to piękne pofałdowane zielone wzgórza.  Jaka tu cisza! Człowiek tutaj jest tylko kropeczką, a przyroda potęgą!


 Kończymy pewien etap marszu. Co nas dalej czeka? Dwie porządne przełęcze i ... nadzieja na zasięg telefoniczny. Już tyle dni nie mamy sygnału z Polski. O nas też nasi nie wiedzą, czy wszystko w porządku. Zaczynamy rozmawiać o rodzinach, to znak, że warto choć na chwilę, złapać kontakt z Polską. Połączenia są bardzo drogie, ale co tam!