poniedziałek, 12 października 2015

Szpital i zastrzyk przeciw wściekliźnie

Wojtek, bohater dnia, a właściwie wieczoru, pogryziony przez psa, dzielnie zniósł nocne Polaków rozmowy. Bez żartów, my spaliśmy jak zabici, ale Wojtek prowadził rozmowy z firmą ubezpieczeniową z Polski. Wielkie rozczarownanie! Jeśli coś się Wam przytrafi w Gruzji, z dala od czegokolwiek, trzeba wiedziec, że nie ma to jak poradzic sobie samemu. Uprzejmi państwo mówią :"my pokryjemy koszty wydatków". Dalej radź sobie człowieku sam.


To jedziemy, wolniutko, wynajętym samochodem, do szpitala. Krętą, szutrową drogą. Próbujemy namówic naszego kierowcę, aby zawiózł nas do Stiepansmindy, ale on się boi. Samochód niezbyt sprawny, lusterka zbite i ... nie zna policjantów. To inne rewiry.

Fot. Maciek w lusterku, tym całym.

Po paru godzinach jazdy naszym oczom ukazał się przepiękny, ogromny zalew, ze szmaragdową wodą i zupełnie pusty. W Polsce byłoby pełno łódek, jachtów i kąpiących się ludzi. A tu pustka!

Fot. Zbyszek się chłodzi

Fot. Nasza grupa, bez Piotra, ale za to z kierowcą.

Szpital, ukoł czyli zastrzyk.

Fot. Maciek i Zbyszek czekają na nas przed szpitalem, Grześ, ja i Wojtek jesteśmy w szpitalu

Czekamy na lekarza. Przyjmuje sprawnie, zasadniczo, robi zastrzyk czyli ukoł po rosyjsku, pielęgniarka dezynfekuje ranę, robi opatrunek, płacimy i gotowe! Szybka obsługa! Najwięcej problemu z napisaniem leczenia, jest oczywiście po gruzińsku, ale co to da w Polsce:) Następny ukoł za trzy dni, już w Tbilisi kolejny już w Polsce.

Szukamy taksówek, które zawiozą nas do Kazbegi czyli Stepantsmindy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz