niedziela, 26 października 2014

Morderczy marsz w stronę bazy pod Atsuntą

Gruzini z wioski Girevi ostrzegali nas, że przed nami długa, żmudna droga. Maszerujemy piękną trasą, niestety cały czas w górę, ale też w dół. Jest ona zupełnie nie oznakowana, ale jakoś udaje nam się nie zgubić. Dołem, w dolinie, płynie rzeka lodowcowa, będziemy ją przekraczać następnego dnia!  Przekonamy się po paru godzinach, że piękno tej ścieżki jest niewątpliwe, ale czas marszu bardzo długi.


Trafiamy na kolejną starą wioskę, tam spotykamy naszych komandosów, robimy sobie na pamiątkę zdjęcie. Ciekawe czy kiedykolwiek się jeszcze spotkamy?


Na jednym ze wzniesień, w miarę wypłaszczonym spotykamy pasterzy strzygących owce.  


Używają do tego celu wielkich nożyc. W powietrzu, na trawie unoszą się resztki owczej sierści. 


  Wszędzie dookoła jest tak pięknie, jak w raju, a przecież  niedawno tutaj toczyła się wojna. Przy ścieżce  leżą resztki rakiety!


Po paru godzinach naszej wędrówki, grubo po południu, mijamy grupę rosyjskich rowerzystów z moskiewskiego klubu. Wyglądają na ogromnie zmęczonych. My mamy plecaki ważące ponad 20 kg, oni poza swoimi bagażami, równie ciężkimi jak nasze,  niosą rowery! A ścieżka jest bardzo wąska, idąca trawersem wzniesienia, na szerokość stopy. Mordęga! Ledwo udaje nam się minąć z nimi. 


Robi się późno i coraz ciemniej. W końcu spotykamy pograniczników, to kontrola naszych przepustek. Wszyscy mamy być w komplecie. Papier jest tylko jeden. Sprawdzają też nasze paszporty.Żołnierze śpią w namiotach, na pewno w nocy na tej wysokości nie będzie im ciepło. Mają dla nas dobrą wiadomość: wystarczy tylko zejść w dół dobrych parę metrów, przejść most (o ile się da) i już biwak.Wysokośc około 2800 m n.p.m.Płaska polana Kvakhidi w dolinie rzeki Kvakhidiskali. Jest to ostatni biwak przed zdobyciem, czy przekroczeniem przełęczy Atsunta, naturalnej granicy pomiędzy Tuszetią a Chewsuretią - 3431 m n. p .m. Spotykamy tutaj Niemców, Słowaka z Czeszką (lub odwrotnie), naszych komandosów,  śpiących w malutkich, jednoosobowych namiocikach z goretexu. Ale każdy śpi gdzie indziej, Przeszkadzają im krowy!!! Pełno ich tu wszędzie. 


Miejsce jest dobre, po przekroczeniu szerokiej rzeki, nad którą jest w całkiem niezłym stanie most, znajdujemy wartko płynący strumyk. Rozbijamy namioty, pompujemy maty, rozwijamy puchowe śpiwory, gotujemy żarcie. Tym razem nie zważamy na zakaz jedzenia wieprzowiny. Musimy naładować nasze akumulatory, wcinamy makaron z kiełbasą żywiecką. Pijemy herbatę, kisielki i zupki. Po 12 godzinach marszu z Tchesho  przez Girevi padamy i zasypiamy kamiennym snem. Jutro najtrudniejszy dzień naszej wyprawy. 1100 m w górę. Ale to dopiero jutro. Zbyszek nasz zawodowy sportowiec, "pociesza", że trzeci dzień ostrego treningu jest niewskazany, trzeba odpocząc, bo będzie kryzys. Niestety, nie możemy sobie na to pozwolić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz